..
Intersport Kazbek Expedition 2010

5 | 9837
 
 
2010-07-22
Odsłon: 1492
 

Intersport Kazbek Expedition 2010 - dziennik wyprawy

Zamieszczam wyjątki z mojego dziennika wyprawy. Całość na www.kazbekexpedition.pl.

4.07.2010
Dziś podeszliśmy w kierunku lodowca Gergeti. Aklimatyzujemy się powoli, pokonaliśmy 850m różnicy wysokości w pięć godzin. Biwak rozbiliśmy już po przekroczeniu większego strumienia (N 42°39’36,5’’, E 44°33’31,7’’, 3015mnpm). Wcześniej, mniej więcej po 2/3 drogi, odpoczywaliśmy w miejscu (N 42°39’31,7’’, E 44°34’25’’, 2948mnpm), skąd roztacza się piękny widok zarówno na Kazbek, leżący u jego podnóża lodowiec z jęzorem zwisającym stromo w dół, jak i na pasmo gór otaczających miasteczko Stemantsminda od wschodu.
Na biwaku Rysiek naprawił czołówkę Bogdana, w której rozlały się baterie. Ja zajadam lawasz z miodem, popijany kawą i słucham dyskusji politycznej, bo przecież w kraju dzisiaj wybory. Kazbek „dymi”, przewalają się przez niego chmury, wyobrażamy sobie jakie tam obecnie panują warunki. Teraz wiemy już dokładnie, co oznacza określenie „widoczność zero”, które czytaliśmy przez ostatnie dwa tygodnie w prognozach pogody dla Kazbeka. Słońce zaszło za góry i w momencie z +25°C zrobiło się +5°C. wszyscy rzuciliśmy się do plecaków po ciepłą odzież. Bluzy polarowe i softshelle Berghausa sprawdzają się znakomicie, podobnie czapki windstopperowe. Wymieniamy się pierwszymi wrażeniami użytkowania sprzętu i odzieży. Jeden namiot już się podarł, poza tym nie ma większych strat. Osłona przeciwwiatrowa Tatonki spisuje się wyjątkowo dobrze, patent z dwoma drutami, za pomocą których kotwiczy się go w podłożu, sprawdza się dobrze. Spędzamy wieczór wspominając poprzednie górskie wyprawy. Brzuchy bolą ze śmiechu.
 
5.07.2010
Rano nie spieszyliśmy się. Wiedzieliśmy że dojście do stacji meteo nie zajmie nam dużo czasu, więc mogliśmy pozwolić sobie na dłuższy wypoczynek w śpiworach. Poza tym chcieliśmy się powoli aklimatyzować, 650m różnicy wysokości wystarczy na jeden dzień. Z satysfakcją stwierdziłem, że moja głowa już pozbyła się śmieci cywilizacyjnych. Nie brzmią już w niej skoczne radiowe przeboje. Za to dziś w trakcie drogi przypomniałem sobie utwór Stachury: „To nic, to nic, to nic, dopóki sił trzeba iść, dalej iść, przecież iść. To nic, to nic, to nic, dopóki sił będę szedł, będę biegł, nie dam się.”. Tekst idealnie pasował do sytuacji. Co prawda czułem się dzisiaj lepiej niż wczoraj (bo było chłodniej), ale marsz z 25-kilowym plecakiem dawał w kość. Ale wracając do drogi: przeszliśmy kolejne strumienie wypływające z lodowca bądź wieloletnich płatów śniegu, po czym weszliśmy na lodowiec Gergeti. Jest prawie cały pokryty pokruszonym materiałem skalnym, więc nawet nie musieliśmy zakładać raków. Ścieżka wydeptana po nim zgrabnie omijała miejsca, gdzie występowały szczeliny. Choć w pewnej chwili usłyszałem i poczułem pod stopami głuche tąpnięcie, które skłoniło mnie do szybszego marszu. To wydarzenie uświadomiło mi, że lodowiec zachowuje się jak żywy organizm i znajduje się w ciągłym ruchu. Jego naczynia krwionośne to strumyki płynące po powierzchni albo w jego grubym cielsku. Czasem idąc tylko słyszeliśmy je gdzieś pod nami. Stacja meteo (N 42°40’48,6’’, E 44°32’03,4’’, 3671mnpm) już nie pełni swojej pierwotnej roli, obecnie od maja do października prowadzone jest tu schronisko górskie. Jednak nie w standardach znanych choćby z polskich Tatr. Tu można jedynie przenocować i niewiele poza tym. Najwięcej dowiecie się o nim z oficjalnej strony www.bethlemihut.ge, jest również w wersji angielskiej. My rozbiliśmy namioty. Obok stacji jest kilka przygotowanych do tego celu poletek, wyrównanych i otoczonych niskimi murkami z kamieni. Cena za rozbicie namiotu to 10 lari, my wynegocjowaliśmy do 5 lari. Gospodarz jest miłym człowiekiem, nawet zaproponował że o dziewiątej wieczorem puści nam gruzińskie wiadomości, żebyśmy w końcu dowiedzieli się, kto został prezydentem. Sielankowy obraz stacji meteo burzy nieco widok jej najbliższego otoczenia, gdzie walają się tony śmieci. My zabierzemy swoje do miasteczka. W schronisku dostaliśmy piękny rachunek i wydruk z kasy fiskalnej! W izbie u gospodarza na honorowym miejscu wisi portret Włodzimierza Wysockiego, a tuż przy drzwiach polska flaga z nazwiskami ostatnich zdobywców Kazbeka.
Choć jest wcześnie, wszyscy już poszli spać. Może i ja się zdrzemnę…
O 21.00 wszyscy zebrali się u gospodarza stacji, żeby posłuchać wiadomości z Polski. Zostaliśmy poczęstowali miejscowym specjałem – Czaczą, po której zrobiło nam się bardzo gorąco.

6.07.2010
Rano nie wszyscy zbudzili się w dobrej kondycji, wysokość (3650m) zaczęła dawać się we znaki. Początkowe nudności i ból głowy u Grześka i Dawida szybko ustąpiły, ja jednak zostałem zmuszony do pozostania w obozie, podczas gdy pozostała szóstka wyruszyła na mały rekonesans w kierunku plateau. Pogoda jest zmienna, całą noc padało, momentami dość mocno, wiatr rzucał namiotem we wszystkie strony, zaś dziś od rana słońce na zmianę z chmurami, czasem zupełna cisza a czasem mocno dmuchnie. Obawiam się że przez brak aklimatyzacji będzie mi jutro ciężko wchodzić do góry, tym bardziej że mamy w planach wejście na Kazbek bezpośrednio ze stacji meteo, z pominięciem biwaku na plateau. Czyli wersja alpejska, na lekko i szybko. Sił dodają ciepłe wiadomości od rodziny, która trzyma za mnie kciuki. Pod stacją meteo jest pełny zasięg telefonii komórkowej (Geocell i Magti), wystarczy stanąć przed wejściem pod gruzińską flagą. W okolicach sławojki też jest niezły zasięg. Korzystając z chwili samotności zastanawiam się nad zyciem. Z dalekiej perspektywy lepiej widać co jest ważne. A jednak rodzina. Tęsknię do mojej Magdy i Krzysia. Porządkuję bagaże, żeby być lepiej przygotowanym na jutrzejsze wczesno poranne wyjście. Głowa przestała mnie boleć, może za chwilę przejdę się w stronę plateau. Jednak wcześniej przejrzę zdjęcia, jakie zrobiłem do tej pory.
Poszedłem w stronę plateau, żeby się zaaklimatyzować na większej wysokości. Ku memu zdumieniu poszło mi całkiem dobrze. Chyba potrzebowałem takiego samotnego marszu i wyciszenia. Zrobiłem ślad, zamarkowałem biały krzyż (N 42°40’51,1’’, E 44°31’25,7’’, 3833mnpm) i strumień (N 42°40’53’’, E 44°31’12,4’’, 3858mnpm) pokryty śniegiem i lodem około 200m przed czarnym krzyżem. Wypatrywałem naszej grupy, lecz poszli jeszcze dalej. Są tu też Izraelici, zdaje się że w tym samym dniu będziemy wchodzić na Kazbek.
Po powrocie grupy z rekonesansu okazało się, że nie tylko ja ciężko znoszę wysokość. Jutro robimy dzień przerwy. W międzyczasie dowiedzieliśmy się, że za skałami, które górują nad stacją, znajduje się najwyżej położony kościół na Kaukazie. Wcześniej czytając sprawozdania z innych wypraw nigdzie nie natknąłem się na informację o tym kościółku. Jutro pójdziemy go zwiedzić. Poszedłem z Bogdanem do gospodarza stacji z prezentem – polskim banknotem. Zawisł na honorowym miejscu. W zamian dostaliśmy cały worek wszelakiego dobra: pięć chlebów, masło, ser, kilo cukru. To osobliwe uczucie, znowu po trzech dniach smakować chleb. Zjedliśmy go z masłem i cebulą oraz czosnkiem, które przynieśliśmy z dołu. Nie obyło się bez rytualnej czaczy, wypitej z „druzjami z Polszy”. Czuję, że jutro zaprzyjaźnimy się jeszcze bardziej. Wieczór zakończył się pięknym widokiem na góry. Było warto.
 
7.07.2010
Siedzimy w kuchni stacji meteo. Żeby móc z niej skorzystać, musieliśmy zapłacić po 5 lari od głowy. Ale tu przynajmniej nie wieje, a poranek przywitał nas silnym wiatrem, cały namiot się ruszał, mimo murku z kamieni, który go osłaniał. Zakupiliśmy żywność u gospodarza stacji. Na ścianie kuchni wypatrzyliśmy naklejkę górskiego magazynu sportowego „Góry”, zaś na stole leżał magazyn „Wprost” z 27 czerwca! Przy sąsiednim stole wśród Rosjan gorąca dyskusja o tym, dlaczego Polacy nie czują do nich miłości. Dolatują do nas pojedyncze słowa: krasnaja armia, Stalin, Warszawa w dwadcatom godu, Katyń itd. Zdaje się, że ich świadomość historyczna jest coraz większa. Gdy wychodzili, jeden z nich krzyknął w naszą stronę „Jeszcze Polska nie zginęła!”. Grupa rosyjska składa się z osób, które zdaje się pierwszy raz są w górach, ich przewodnicy pokazują im jak zakładać raki i gdzie do plecaka przypina się czekan. Niektórzy nawet nie wiedzą jak zakłada się stuptuty. Przy stole w schroniskowej kuchni trochę się rozleniwiliśmy, ciekawe czy uda nam się zebrać na wycieczkę do kościółka. Na ścianie kuchni przykleiliśmy naklejkę naszego patrona – Intersportu. Rozmawiamy na różne tematy oraz czytamy „Wprost”, żeby było wygodniej magazyn został podzielony na kilka części. Bardzo tęsknię do Magdy i Krzysia. Wygląda na to, że wszyscy czujemy się dość dobrze. Martwię się trochę o Dawida i Grześka, o ile ja spałem w nocy jak dziecko (kolorowe sny) to oni mieli kłopoty z zaśnięciem. Chyba przez wiatr, który szarpał namiotem.
Po południu z Ryśkiem i Bogdanem wybraliśmy się na wycieczkę do kościółka, położonego na wysokości 3914m (N 42°41’00,9’’, E 44°31’48,2’’). Został postawiony w 1998r. za pomocą „wiertaljota”, który umieścił go na wypłaszczeniu za skałami górującymi nad meteo. Na własny użytek nazwałem je „Skałami Trolli”, gdyż bardzo przypominały mi te tolkienowskie. Z kościółka roztacza się piękny widok na całą dolinę.
Właśnie dosiadł się do nas Marcin z Krakowa, który zajrzał tu na jeden dzień. Miło spotkać rodaka.
Rozdzieliliśmy żywność na jutrzejsze wyjście na plateau, Grześ za pomocą miarki z torebki po herbacie podzielił salami zakupione od gospodarza na siedem równych części. Sprawiedliwość musi być. Mamy też po dwie kanapki z nutellą. Ze schroniskowej kuchni dobiegają cudowne zapachy, aż ciężko wytrzymać.
 
8.07.2010
Dziś idziemy na plateau. Ten dzień okaże się dla mnie najgorszy kondycyjnie. Jak Joe Simpson, liczyłem po 50 kroków, potem po 30. Płuca łapczywie łapały powietrze. Powyżej stacji meteo, za białym (N 42°40’51,1’’, E 44°31’25,7’’, 3833mnpm) i czarnym krzyżem (N 42°40’54,5’’, E 44°31’06,6’’, 3876mnpm), związaliśmy się liną ze względu na występujące tu szczeliny w lodowcu. Jak to zgrabnie ujął Dawid, wybór mieliśmy następujący: kluczyć pomiędzy szczelinami albo podejść bliżej zbocza i zostać narażonym na bombardowanie przez głazy, momentami wielkością dochodzące do większej lodówki. Widok był niesamowity, kiedy te głazy pędziły na nas z dużą prędkością, na kilkadziesiąt metrów przed nami wyhamowując swój bieg lub z hukiem roztrzaskując się na kawałki. Potem weszliśmy na pole lodowe, którym mozolnie pięliśmy się do góry, aż do osiągnięcia wysokości 4500mnpm. To właśnie plateau Kazbeka (N 42°42’01,3’’, E 44°30’13,4’’, 4500mnpm), rozległe wypłaszczenie na zachód od szczytu. Jest to dobre miejsce na początek ataku szczytowego, gdyż różnica wysokości pomiędzy stacją meteo a szczytem wynosi aż 1400m, co dla wielu bywa zbyt dużym wyzwaniem. Pogoda nam dopisała i mogliśmy podziwiać widoki. Co poniektórym z nas wysokość już zaczęła dawać się we znaki, pojawił się ból i zawroty głowy oraz nudności. Na poranek następnego dnia wyznaczyliśmy termin ataku szczytowego. Tymczasem wykopaliśmy platformy pod namioty (łopata to bardzo przydatne narzędzie w wysokich górach), dzięki którym będziemy lepiej zabezpieczeni przed podmuchami mroźnego wiatru. Kazbek stoi samotnie i jest znany z wiatrów „rzucających na kolana”. Na tej wysokości warto też szczególnie dobrze zabezpieczyć się przed promieniami słonecznymi. Pierwszego dnia pobytu w górach zapomniałem o tym, efektem były bąble oparzenia słonecznego na przedramionach. Po rozbiciu biwaku na plateau całe popołudnie i wieczór zajęło nam topienie śniegu i gotowanie wody na herbatę i dania liofilizowane. Zajmuje to dość dużo czasu.
 
9.07.2010
Wstaliśmy już o 4.00, żeby jeszcze coś przekąsić przed atakiem szczytowym. Pierwsza grupa wyruszyła o 6.00, druga o 6.30. Trudności techniczne wejścia na Kazbek nie są duże, co wykorzystują przewodnicy, prowadzący ludzi na szczyt. Spotykaliśmy takie grupy po drodze. Oprócz dość dużego nachylenia stoku w części podszczytowej, zagrożenie sprawia raczej nie rzeźba terenu a zmienna pogoda z dominującymi silnymi wiatrami. Przykładowo: o świcie, kiedy wyszliśmy z namiotów, była piękna widoczność ale dość silny wiatr, w trakcie podchodzenia do góry przyszły chmury, widoczność spadła drastycznie – do kilku metrów, i w takim „mleku” przyszło nam wchodzić na szczyt, zaś po południu już widzieliśmy Kazbeka zupełnie bezchmurnego, choć przewalające się szybko w okolicy chmury świadczyły, że na górze mocno wieje. Z plateau wychodziłem z drugą grupą i już po niecałych trzech godzinach forsownego podejścia stanęliśmy na szczycie. Zachwytu widokami nie było, bo widoczność spadła do zera, ale radość ze zdobycia pięciotysięcznika była ogromna. W momencie przeszły wszelkie objawy choroby wysokogórskiej, przypływ adrenaliny rozgrzał ciało. Po wykonaniu zdjęć pamiątkowych oraz dla sponsorów, przyszedł czas na zejście. Po drodze zwinęliśmy nasz dwunamiotowy obóz na plateau. Po czym najpierw łagodnie grzbietem lodowca, a potem klucząc pomiędzy szczelinami i momentami zapadając się w śniegu, dotarliśmy do czarnego, a potem białego krzyża. To przejście było dość męczące psychicznie, ze względu na szczeliny. Wreszcie stacja meteo i zasłużone gratulacje od gospodarza schroniska. Byliśmy już bardzo zmęczeni, a jednak kiedy ktoś rzucił hasło do powrotu do Stepantsminda, dwa Grześki i Bogdan nie zastanawiali się długo. W decyzji pomógł fakt, że skończyła nam się benzyna do kuchenek. Pokazaliśmy, że wejście z plateau na szczyt a potem zejście 3350m w dół w ciągu jednego dnia jest możliwe, jednak nie próbujcie powtarzać tego sami. Nasze stopy boleśnie odczuły marsz, przed miejscowością trudno było nam utrzymać prosty kierunek. Nagrodą była jednak pyszna kolacja w hotelu Lomi (tuż obok placu, gdzie zatrzymują się marszrutki): gołąbki po gruzińsku i owczy ser. Palce lizać!

 
 
KOMENTARZE
 
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
ZAPISZ
 


Archiwum wpisów
 

Pn

Wt

Sr

Czw

Pt

So

Nd