Po dwoch dniach podrozy dotarlismy do Tbilisi. Wybaczcie brak polskich znakow, ale klawiatura komputera jest pelna dziwnych szlaczkow. Do Lwowa jechalismy w dwoch turach. Celnicy dziwnie patrzyli sie na Sebastiana i Grzeska, ktorzy na granicy (trzymajac w rekach jedynie reklamowki i w sandalach na stopach) oswiadczyli im, ze Ukraina to tylko tranzyt i wlasciwie to jada do Gruzji wchodzic na Kazbek. Lwow przywital nas salsa pod opera. To miasto ma niesamowity klimat. Noc we Lwowie spedzilismy pod chmurka na parkingu przy lotnisku. Piec osob lezacych pokotem miesci sie na pojedynczym miejscu parkingowym, co nie do konca podobalo sie czworonoznym strozom prawa i komarom, ktore uprzykrzaly nam zycie. W trakcie lotu z Kijowa do Tbilisi widzielismy piekna burze, ktora nasz pilot staral sie ominac. Ach, te turbulencje... kawa juz nie byla potrzebna zeby podniesc cisnienie i tetno ;-)
W Tbilisi spimy u Pani Niny, sympatycznej nauczycielki jezyka rosyjskiego. Wszyscy zachwycamy sie technicznym rozwiazaniem podgrzewacza do wody, patent gruzinski polega na uzyciu nieizolowanych drutow. No i winda na pieniadze... rozlozyla nas na lopatki :-)
Pozdrawiamy i do nastepnego newsa, pewnie za tydzien.
Copyright © 2014 by gorskieblogi